Weronika Górska: Dynamiczne tempo twojego rozwoju jest bardzo fascynujące. Minęły dopiero trzy lata, odkąd zaczęłaś pisać, a już wydałaś debiutancki tomik, wcześniej zaś zdobyłaś mnóstwo nagród. Czy naprawdę zaczęłaś tworzyć wiersze dopiero po trzydziestce, czy może już wcześniej podejmowałaś takie próby, na przykład w czasach nastoletnich, ale dziś, z perspektywy czasu, nie traktujesz tych prób poważnie?
Hanna Dikta: Od dziecka marzyłam o napisaniu książki – pamiętam, że jako dziesięciolatka przez pół wakacji ślęczałam przy maszynie do pisania i tworzyłam „powieść”. Potem już nic się w tej materii nie działo, poza kilkoma wierszykami spłodzonymi w ósmej klasie. O dziecięcych pragnieniach przypomniałam sobie dopiero po trzydziestce, która była dla mnie jakąś datą graniczną – tuż po okrągłych urodzinach uświadomiłam sobie, że czasu jest coraz mniej i kiedy, jeśli nie teraz, zacząć żyć całkowicie po swojemu, pójść własną, osobną drogą. Nie planowałam jednak, że będzie to poezja – to przyszło samo. Pierwszy wiersz napisałam kilka dni po wizycie na dziecięcym oddziale onkologicznym. Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że to wydarzenie – bardzo silne dla mnie przeżycie – w pewien sposób mnie „odkorkowało”, nie mogłam już dłużej „milczeć”.
(…)
W. G.: „Stop-klatkę” można czytać, jak spójną opowieść, rozbitą na poszczególne mini-opowieści, czyli konkretne wiersze. Oczywiście, każdy poszczególny utwór jest też odrębną całością, która może funkcjonować w czytelny sposób poza kontekstem tomu. Czy swoją bohaterkę postrzegasz zatem jako wciąż tą samą osobę, o której w każdym kolejnym wierszu mówisz coś nowego, dopełniając jej charakterystyki, czy może przy pisaniu kolejnych utworów tworzysz nową bohaterkę?
H. D.: Wydaje mi się, że bohaterka jest jedna, choć w poszczególnych wierszach różnie się prezentuje, czasem objawiając niemal sprzeczne cechy charakteru. Bywa dziecinnie zbuntowana („Lunaparki”) i jednocześnie dojrzale pogodzona z życiem („List do Paula Gauguina”), na przemian zrezygnowana („Raport z domu obłąkanej”) i pełna nadziei („Zza kwefu”), „święta” – jak w wierszu „Zostań”, w którym wyrzeka się kontaktów fizycznych z ukochanym, i grzeszna, wyuzdana – kiedy w wierszu „Włosy” wchodzi w intymne relacje z wieloma mężczyznami. Myślę jednak, że ta dwoistość nie odbiera jej autentyczności, być może nawet czyni ją bardziej prawdziwą.
Cały tekst dostępny pod linkiem (str. 4, 5):
http://sosnart.pl/images/stories/sosnart/2012/SOSNart_8.pdf